Poznaj Kalendarz 2018
W setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości nadszedł czas pożegnania Galicji – Galicji, której różne odsłony przewijały się na kartach Kalendarza przez jego kolejne edycje. Tegoroczna wędrówka wiedzie czytelnika przez ogień wojennej zawieruchy. Pożogę, z której rodzi się upragniona wolność – upadają potęgi zaborców, a w konsekwencji powstaje Polska zjednoczona, Polska niepodległa!
Kup Kalendarz 2018
Zapraszamy do nabycia Kalendarza na 2018 rok w formie drukowanej.
Ze względu na zawartą wiedzę oraz wartość sentymentalną, kalendarz może być wyjątkowym prezentem noworocznym, a także materiałem edukacyjnym, promującym wielokulturowość oraz różnorodność religijną.
Papierową wersję Kalendarza można zakupić drogą pocztową w cenie 25 zł za sztukę.
O wojnie i pokoju w Jarosławskiem 1867–1918
Media o Kalendarzu
Zachęcamy do zapoznania się
z informacjami medialnymi, poświęconymi
kolejnym edycjom Kalendarza Wielokulturowego.
Kresowe obrazy
Galicya, ojczyzna Polaków, Rusinów, Żydów i innych jeszcze narodów w Austryi, należy niewątpliwie do tych krain, o które się najmniej troszczono w geografii powszechnej i specyalnej austriackiej. Podręczniki, a nawet większe dzieła zbywają ten kraj jak najkrócej byle czem i rzadko też kiedy podróżni obiorą go sobie za przedmiot poważnych roztrząsań; ale zato tem częściej pozwalają sobie użyć na jego stosunkach rozmachu pióra tendencyjni korespondenci przeróżnych odcieni, którzy kładą obok siebie i prawdę i kłamstwo w rembrandtowskim światłocieniu, dalecy jednak bardzo od tego, żeby rozproszyć panujące ciemności. W ten sposób dzieje się, że publiczność europejska pozwala sobie opowiadać o Galicyi niestworzone rzeczy w nowellach, powieściach i dziennikach, z obojętnością, godną chyba jakiego bajecznego pays de Cocagne. Znaczną część winy tego zaniedbania przypisać sobie muszą zapewne sami krajowcy.
Lud niesłychanie ruchliwy i energiczny, przejęty jużto spójnią dawnych wyznanionych łączników, jużto nowożytnemi prądami judaizmu, rozporządzający znakomitym kapitałem, śród chrześcijańskiego społeczeństwa Galicyi, wpośród dwóch słowiańskich szczepów, z których jeden jest po słowiańsku skłonnym do wybryków, a drugi po słowiańsku opieszałym! Żydzi stanowią dziesiątą część galicyjskiej ludności. Ilość ich wzrasta ciągle i w miastach i po wsiach, co tłómaczy się jużto nadzwyczajną ich płodnością, jużto nieznacznym udziałem w służbie wojskowej. Dostrzega się ich już w XI. stuleciu jako przybyszów i z Zachodu i ze Wschodu. Żyd galicyjski, który dzięki swej ruchliwości nabył sławy europejskiej w swoim rodzaju, przestawia trzy rozbieżne typy: oto cywilizowany Polak, względnie Niemiec, wyznania mojżeszowego, który idzie za powszechnemi prądami finanowemi i handlowemi, szukając nerwowo równowagi na wielkiej huśtawce hautes finances; dokumentuje swoje równouprawnienie jako adwokat, lekarz, profesor, urzędnik (po większej części w sądownictwie), lub też jako finansista, żaląc się czasami tylko na podrzędną rolę w chrześcijańskim społeczeństwie, to jest właściwie w stosunkach życia towarzyskiego. Oto znów zamożny stan średni, Żyd nawpół cywilizowany, nawskróś narodowo-żydowski, ubrany nawpół po staremu, nawpół po europejsku, chodzi dawnym torem koło interesów, i zapewne najlepszą ma cząstkę. Węszy, gdzie czego potrzebuje szlachcic i chłop, w roli faktora, drobnego handlarza zbożem, karczmarza, gotów też zawsze pożyczyć pieniędzy. I wreszcie Żyd po starem przykazaniu, Hassidim, strzegący starej tradycji w mieście i na wsi, w kamlotowej jupicy na dzień powszedni, w atłasowej z futrzaną czapką od święta, w odwiecznem „lei bel”, od którego wiszą sznury, w pantoflach i białych pończochach. Pierwszy rodzaj galicyjskich Żydów właściwy był aż do onegdajsza Lwowowi, a aż do dziś dnia kwitnie w wolnem mieście handlowem Brodach, drugi zaszczepił się w Krakowie i rozpowszechnia się ogólnie wobec autonomicznego rozwoju kraju. Po mniejszych miastach, wśród nędznych zaułków miast większych roi się wreszcie od zgłodniałego proletaryatu, który sam ginie w nędzy wśród zubożałej ludności chrześcijańskiej, albo też kiedyniekiedy wybiera się za morze do Ameryki lub Australii.
Jądrem całej kwestyi żydowskiej, punktem węzłowym, do którego się zbiegają wszystkie szczegółowe pytania, jest niewątpliwie religia, jest to powszechnie wiadome a jednak zwykle zgoła niedocenione. Pod względem wyznania dzielą się żydzi na: postępowych, starych ortodoksów i chasydów. Ogromna większość Żydów, co najmniej 9/10 należy do tych ostatnich. Sekta ta, rozpowszechniona dopiero około końca XVIII w. zrytualizowała życie codzienne każdego żyda, nakładając mu tyle modlitw i praktyk pobożnych, że życie >>pobożnego<< żyda da się porównać z życiem zakonników katolickich najsurowszych reguł, ale je może nawet przewyższa ilością reguł i formuł. Zwykle mówi się o 613 przepisach, czyli o 248 nakazach, gdyż wedle żydów tyle różnych członków ma ludzkie ciało, oraz o 365 zakazach, albowiem tyle dni ma rok słoneczny, ale w rzeczywistości przepisów tych jest daleko więcej. Zachowanie choćby części tych przepisów pochłania masę czasu i krępuje działalność gospodarczą. Chasydyzm zachowuje się wrogo do wszelkiej oświaty, poza talmudyczną, do wszelkich szkół poza hederowemi, szerzy wiarę w przyjście Mesyasza, który ma dopiero wybawić Izrael z nędzy, rozwija kult cadyków-cudotwórców. Brak >>pobożności<< surowe ściąga potępienie, prześladowanie i klątwę (chejrem), które są zdolne zniszczyć przeciętnego żyda. Pewna część chasydów należy do tej sekty, to jest stosuje jej zasady w życiu, ulegając presji większości. Postępowi tworzą liczne grupy tylko po większych miastach, tudzież w samym zachodnim kącie Galicyi; należy do nich obok inteligencyi także znaczna część rzemieślników i robotników. Starzy >>polscy<< żydzi są prawie w zaniku, na tem pośredniem stanowisku stoją zwykle inteligenci, rządzący po zborach (kahałach).
W okresie „strasznych dni”, czyli Nowego Roku (Rosz ha szana) do Dnia Sądnego (Jom ha kippurim), dziesięciu dni pokuty w miesiącu wrześniu, żydzi dokonywają różnych a wielce staroświeckich obrządków, jak wytrząsanie grzechów nad wodą. Albowiem Jahwe sądzi każdego żyda w Nowy Rok a przykłada pieczęć pod wyrokiem w Dzień Sądny. W Rosz ha-szana udają się tłumnie nad rzekę. Stojąc u brzegu i recytując wersety Micheaszowe VII, 18-19: „Któryż Bóg podobny Tobie, co oddalasz nieprawość i mijasz grzech ostatków dziedzictwa swego? Nie rozpuści więcej zapalczywości swojej, bo chcący w miłosierdziu jest. Wróci się a zlituje nad nami; złoży nieprawości nasze i wrzuci do głębokości morskiej wszystkie grzechy nasze” – zaczynają wytrącać na wodę bieżącą wszystkie swoje kieszenie.
Historya Galicyi należy w części do historyi ruskiej, w części do polskiej. Nietylko ziemie, na których mieszka dzisiaj ludność polska, nosiły w starożytności miano Białej czyli Wielkiej Chrobacyi, ale ta ostatnia sięgała daleko we wschodnią dzisiejszą Galicyę. „Chrobatowie i Chrobacya – powiada Lelewel – rozlegali się po obu stronach Karpat od Dunaju do Pilicy, od ujścia Morawy za Bug i do Zbrucza. A dzielili się na białych czyli wielkich i na czerwonych”. Gdzie granica była pomiędzy niemi nie wiemy, ale leżała prawdopodobnie po za Sanem, nad Dniestrem może. Chrobacya, tak zwana od Cherbów czyli gór Karpackich, była krajem przeważnie lesistym. Ludność jej niższego wzrostu od tej, co osiadła Odrę, Wartę i dolną Wisłę, odznaczała się ogromną ruchliwością i większą od innych plemion zdolnością panowania nad sobą. Wcześnie rozpoczął się spór o dzisiejsze ziemie galicyjskie pomiędzy sąsiedniemi plemionami. Najwcześniej zaczęli je zgarniać Czesi. Od Kijowa Włodzimierz Wielki posuną się aż po Bug i San. Bolesław Chrobry, wyparłszy Czechów i księcia kijowskiego, przyłączył opanowane przez nich ziemie do swego dziedzictwa. Jarosław ruski znowu je był zabrał w części, lecz Bolesław Śmiały przywrócił panowanie Polskie. Podczas ogólnego dzielenia się ziem polskich i ruskich, utworzyły się: nad górną Wisłą – księztwo Krakowskie, nad Dniestrem – Halickie; tam panowali książęta z rodu Piastowiczów, tu – Rurykowiczów.
Czysto rodzimego żywiołu ludowego w zwyczajach i obyczajach, w wyobrażeniach religijnych, w podaniach i pieśniach, trzeba szukać przede wszystkim u wieśniaka krakowskiego (chrobackiego) i podolskiego. Reszta ludności Galicyi, z wyjątkiem Hucułów, zbyt uległa różnym mięszaninom, ażeby mogła w znaczniejszym stopniu posiadać jeszcze swą pierwotność i jednolitość. Należałoby szukać przedewszystkiem u Rusinów tego, co najpierwotniejsze w ludowych wierzeniach i obyczajach. Kiedy odznaczająca Rusina niesłychana nabożność, obok gorliwości nauczycielskiej ich duchowieństwa, przez całe wieki jak najstaranniej zmierzały do wyplenienia pogańskiej tradycyi, a przynajmniej do pogodzenia jej z chrześcijaństwem. Toteż wszystkie imiona bożków zniknęły doprawdy z ludowej wyobraźni, z jednym wyjątkiem Łado, który znachodzi się w niektórych pieśniach; Swarożit i Swantewit, wszechpotężni niegdyś nad Dnieprem i Dniestrem, są dziś dla Rusina nieznanemi zgoła nazwami; ale za to otacza go ciągle jeszcze cały rój istot nadprzyrodzonych, chrześcijańskie nabożeństwo za zmarłych łączy się z zabobonnym kultem nieboszczyków, kościelne niebo ze świętymi sklepi się nad ziemią zaludnioną cudami i fantazmagoryami duchów strzyg i rusałek.
Wysokie położenie Podhala, którem to mianem obejmuje się zwykle kraina sięgająca na północ aż po Nowy Targ, na wschód po Dunajec, mająca tatrzańskich wsi 27, sprowadza klimat surowy, a tego następstwem jest mniejsza urodzajność gruntu, który przytem jest płytki i przepełniony okruchami piaskowca karpackiego. Rola ubożuchna, nędzny owies i liche ziemniaki ani się nie dostaną nieraz pod dach, gdy zima nagle zawita. Na polach leżą okrąglaki granitowe, z których poukładano długie wały, otaczające pola i ogrody. Sadzić drzew na domową potrzebę góral nie potrzebuje, toteż wsie nie są umajone liściastemi drzewami. Domy grupują się dosyć gęsto, są obszerne i schludne, kryte gontem i opatrzone kominami. Własność ziemska jest bardzo rozdrobniona. Najwięcej jest takich właścicieli, co posiadają po parę morów. Gazda (gospodarz), mający 20 morgów roli, uważa się za bogatego. Głównem jednak zajęciem Podhalan (tych co mieszkają „pod halami”), jest chów bydła, przeważnie owiec. Skoro tylko wiosną ustali się pogoda, juhasi (pasterze), pod przewodnictwem bacy, pędzą owce i krowy w góry na hale, gdzie sami mieszkają przez całe lato, w szałasach bez okien i powały. Mleko dostawia się do wsi w dolinach na małych górskich konikach, stąpających pewnym krokiem. Do utrzymania bydła w porządku i strzeżenia ich od zwierząt dzikich, pomagają juhasom wielkie białe psy z długiemi kudłami i podłużnym pyskiem. Wyrób sera i bryndzy odbywa się wspólnie; następnie gospodarze dzielą się niemi, odpowiednio do ilości dostarczonego mleka. Podhalanie zajmują się także myśliwstwem, a ułowione kwiczoły roznoszą aż do Warszawy i Wiednia. Zarabiają też na chleb jako przewodnicy i furmanie.
Spuściwszy się z gór w doliny rzek, widzimy ludność polską w dwóch głównie grupach chrobacką i mazurską. Rdzennie chrobacki żywioł dochował się najczyściej między Sołą a Rabą i za Wisłą, w właściwem Wielkiem Księztwie Krakowskiem, kraiku 22 mil kwadratowych. Tutaj osiągnął Krakowiak najwyższy średni stopień oświaty, nie wiele tracąc z prastarego swego obyczaju. W szczególny sposób przechowało się właśnie w Krakowskiem najwięcej baśni, pieśni ludowych, zwyczajów weselnych chrobackiego wieśniaka w najczystszej formie, jak niemniej pogańskiego niewątpliwie pochodzenia uroczystości: rękawki (święto wiosenne), lajkonika (jeździec na drewnianym koniu uwijający się w tłumie) i sobótki (na św. Jan), podczas której cała okolica Wisły żarzy się wieczorem w jasnych płomieniach płonącego chrustu; ta ostatnia uroczystość znachodzi się też u Rusinów jako Kupało. Odczuwanie przyrody, tak żywe, żebyśmy się tego nie spodziewali na pierwsze wejrzenie od chłopa, sprawia, że widzi on wiele zwierząt, ptaków i roślin w cudownem i czarodziejskiem oświetleniu. Z ziół znanych z własności leczniczych i czarodziejskich robi się dwa razy do roku wieńce, na Boże Ciało i Wniebowzięcie (Matkę Boską Zielną), poświęca się je przed kościołem i chowa jako środek ochrony na ten rok od chorób, pożaru i gradobicia.
Pomiędzy Rabą a lewym brzegiem Sanu znajdujemy się wśród ludności już wcale nie chrobackiej; znać to od razu. Na szerokiej równinie, która przechodzi w piaszczystą, posępną nizinę, nieco lasem szpilkowym okoloną, siedzi ruchliwe i wytrwałe plemię mazurskie, na brzegach Wisły i Sanu zwane Grębowiakami. Łatwo ich poznać po niższym wzroście, słabszej budowie ciała, po rysach nie bardzo sympatycznych i zrzędnym wyrazie twarzy. Mazur nie dorówna Krakowiakowi co do energii, zwolna i melancholijnie łazi koło roboty. Jest niemal wyłącznie rolnikiem; z uporem orze swój mały zagon i odrzuca wszelkie ulepszenie w starym trybie gospodarki. Żywiąc się chlebem i gorzałką, nie traci jednak dobrej wiary o sobie i kiedy rozochoci się, jest tegoż mniemania, że: „Bóg żeby świat dziś tworzył/Już z Mazurów by go żłożył”. Ubiór ich zwyczajnie prosty: płóciennica, płaska czapka wełniana, płócienne spodnie z niebieską kamizelką, wązki pas z nożykiem i drutem do lulki. Najważniejszą część stroju stanowi kożuch, wyprawiony na biało z czarnem lamowaniem, na krajach obszyty kolorową skórką, a nawet haftowany jedwabiem; ten sam dla mężczyzn i kobiet, noszony z upodobaniem, nawet w lecie na deszcz, wywrócony futrem na zewnątrz. Nie módz sobie sprawić kożucha, znaczy to być mizernym biedakiem; kupno kożucha, tudzież wysokich butów, jest najpilniejszym kłopotem w domu. Wrodzona kobietom i dziewczętom zalotność tutaj niewiele wymyśliła w celu podniesienia uroku ich wdzięków. Dopiero na granicy ruskiej ludności, w okolicy Jarosławia, lud staje się urodziwszym i zdatniejszym do cywilizacyi, odznaczając się między innemi czystą polszczyzną, bez jakichkolwiek prowincyonalizmów, tylko że wymowa jest śpiewna, z ruska.
Siedziby Łemków, których W. Pol Spiżakami i Kurtakami czyli Czuchońcami przezwał, zajmują w zachodniej, polskiej Galicyi wierzchowiny wszystkich prawie dopływów Wisły i Wisłoki. Kraj górski Łemkowszczyzny nie różni się od sąsiedniej góralszczyzny polskiej, zaś tutejsi Ruśniacy wspólne mają ze Słowakami, m. in. słówko Lem, co znaczy po polsku tylko, które powraca w ich gwarze co chwila i nie wiedzieć poco, a od którego polscy sąsiedzi, nie bardzo dla nich ugrzecznieni, nazywają ich Łemkami. Ludność tutejsza jest najsłabszą fizycznie i najbardziej ograniczoną umysłowo w Galicyi. Wysmukli a słabo zbudowani, mają ruchy powolne, a w całem swem zachowaniu się melancholijni i pędzą bez skargi swe życie biedacze na jałowej roli. Małżeństwa pomiędzy Ruśniakami a polskimi wieśniakami należą do rzadkości i to może jest powodem, że osady, ograniczone w doborze małżeńskim, okazują degeneracyę fizyczną. Wsie na Łemkowszczyźnie gęsto są zabudowane wzdłuż potoku, z cerkwią i szkołą zwykle na górnym końcu. Zagrodę od zagrody dopiero nad Wisłoką w okolicy Grabu odgradzają płotem z żerdzi, lub dranic. Mieszkania, równie jak budynki gospodarskie stawiane są w zrąb. Tuż za Muszyną w całej Łemkowszczyźnie wszystkie zabudowania stoją pod jednym dachem, tworząc bardzo długi budynek, najczęściej obrócony szczytem do drogi. Mieszkania wyglądają bardzo niepowabnie: ściany zewnątrz są tylko na izbie ociosane nieco staranniej, a szpary między belkami zalepione gliną szarą, niekiedy bywają pobielone; reszta budynku pozostaje nieociosaną i poczerniałą. Izby u Łemków są powszechnie kurne, od sufitu do okien całkiem czarne od dymu.
Bojki, którzy tę nazwę używaną dla określenia wołów, mają za krzywdzącą, sami się zowią Werchowińcami. Mieszkają w Karpatach dalej ku wschodowi od Łemków i Połonińców, tworząc największą grupę górali ruskich. Przedstawiają ludność silniejszą i więcej rozwiniętą umysłowo. Bojko, osiadły w okolicy Turki i Sokolego jest średniego wzrostu, chociaż dość mocny, z oczami częściej jasnymi niż piwnymi, twarzą okrągłą i nosem mniej lub więcej zadartym, chociaż zdarzają się też nosy garbate, czego u Łemków nie widać. Najbardziej różnią się Bojki mową od sąsiednich Połonińców i dalszych Łemków. Nie tylko zupełna ruchomość i swoboda akcentowania wyrazów, właściwa językowi ruskiemu, lecz wszystkie niemal właściwości fonetyczne są u nich tak czysto ruskie, że nigdzie na Podolu galicyjskiem, Pokuciu ani Huculszczyźnie nie spotyka się mowy tak bardzo podobnej do ukraińskiej. Mieszkania są tu takie same jak u Połonińców; w tem tylko są nieco odmienne, że są porozrzucane bardziej niż tamte, a każda zagroda jest otoczona należącemi do niej ogrodami, łąkami i polami; powtóre że izby mają tu po największej części po trzy okna w ścianie frontowej i że zewnątrz są wraz z sienią posmarowane lecz nieotynkowane gliną szarą, a na ramach okien nakreślone są krzyżyki białe lub znak naśladujący troiste świece cerkiewne. Kreślą je co roku gospodynie w wigilię święta Trzech Króli mąką żytnią rozmąconą w wodzie. Wnętrze izb u Bojków jest takie same jak po tamtej stronie Sanu, t. j. niechlujstwo takież. Nie odznaczają się oni sztuką ludową, jedynie cerkwie drewniane w Bieszczadach zwracają na się uwagę swą piękną i oryginalną architekturą.
Hucuł, wróg Bojka, spoglądający nań nieco pogardliwie; wzrostu wysokiego i smukłego, pięknej budowy, opalony i czarnowłosy, z krótką bródką, przedstawia typ południowy z nosem orlim i głęboko osadzonemi czarnemi oczyma. Wygląd, strój i nazwy miejscowości przemawiają za pochodzeniem Hucułów dacyjsko-rumuńskiem. Lud ten posiada wyższą kulturę od reszty ludu rusińskiego w Galicyi. Hucuł jest z usposobienia pasterzem, hodowcą bydła i koni par excellence, patrzącym z góry na gospodarstwo rolne. Legini (pastusi), pod przewodnictwem starego wataha, pędzą bydło na połoniny, gdzie mieszkają w dymnych szałasach (kołybach) i chodzą w mazankach, koszulach wygotowanych w maśle. Na wiosnę i w jesieni najmują się oni jako kiermanicze (flisacy) do spławów. Bohaterem szczepu jest Dobosz. Zwykłem jedzeniem Hucuła: placek kukurydziany (korż lub małaj) i mleko kiszone ze słodkiego już sparzonego (huślenka). Chaty huculskie tem się różnią od innych górskich, że nie są kurne, a izby utrzymane są znacznie czyściej, choć nie tak, jak na Podolu i Pokuciu.
Dochodząc do granic monarchii, na żyzną równinę tarnopolską, gdzie żywioł ruski najczyściej się przechował pomiędzy tak zwanemi Opolanami czyli Podolakami; widać pierwotne wsie pochowane w cichych, ukrytych dolinach. Gdzieniegdzie tylko sterczy sterta zboża pozostawionego w szczerem polu, wysoki krzyż wyciąga ramiona ponad morzem kłosów, za wałami stoją ule w obszernych pasiekach, a szmer ich mieszkańców zlewa się z szumem kłosów w oryginalną melodyę stepową. „Aż do Bugu, aż do Sanu/Leży czarno wyorana/Ruś czerwona, Ruś hreczana!” - Doznaje się tu potężnego wrażenia takiego bogactwa gleby, jakie tylko może być na świecie. Gęsto pobudowane domostwa, tuż obok siebie, stosują się do rzeczułki lub strumyka, który dostarcza spragnionej wsi wody, wyzyskany na sadzawki i do poruszania malutkich, prymitywnych młynów. Na brzegach rosną bujnie krzewy i drzewa, niemal jedyne w całej okolicy, a z ich gęstwi sterczy cerkiew z trzema kopułami i piętrową dzwonnicą, prawie zawsze drewniana, tworząc punkt środkowy sioła. Domostwa wyglądają na podobieństwo afrykańskich wiosek. Słoma, pręcie, glina i skąpo drzewa – oto materyał budwlany. Sama chata, jak najniższa, składa się ze ścian wyplatanych, ujętych w drewniane pale; wyplatany, polepiony gliną komin służy do odprowadzania dymu, który jednak opóźnia się według upodobania w podróży do góry i nadaje przez to samemu mieszkaniu nazwę kurnej chaty. Resztę budynków, często licznych, stawia się tą samą metodą, jak chatę, tylko oczywiście o ile tylko się da, jeszcze niedbalej; zborze chowa się pod ruchomym dachem na czterech palach, i to najczęściej w polu w takiej prymitywnej stodole. Ale capo di opera tego urządzenia stanowią wysokie wały z gnoju, otaczające każde obejście, jakby dla obrony; wały z nawozu, którym gospodarz z Zachodu gotów się przypatrywać z namiętną zazdrością, a które zdają się być zupełnie obojętnemi dla wydajnej gleby podolskiej! A ta herezya gospodarska ma jeszcze swoje pendant! Wobec zupełnego prawie braku drzewa służy słoma na opał wraz ze suszonym nawozem! Ten płot gnojny nie spiętrzy się w babilońską wierzę, on przez kurną chatę powędruje pod obłoki.